niedziela, 18 grudnia 2016

Samotność w domu...

Piątek, 9.12 nie był trzynastym dniem miesiąca, ale do przyjemnych nie należał. Po kilku próbach umówienia się do lekarza patologii ciąży w końcu się udało. Żona pojechała do Gdyni. Po badaniu dostałem informację, że Mały nie rośnie. Wiedzieliśmy już wcześniej, że jest nieco mniejszy, ale był w 45 centylu na ostatnim badaniu, więc wszystko było ok. Teraz mieścił się w 16 centylu. Niby też norma, ale niepokojąco spadała. Diagnoza: hypotrofia. Mieliśmy nadzieję, że przepływy w tętnicach macicznych u Żony się unormują, jednak nie było poprawy.


Ocena lekarza: skierowanie do szpitala.

Lekarz prowadzący ciążę powiedział, żeby od razu udać się do szpitala. Jak dostałem SMSa - od razu wybiegłem z pracy. Po drodze szybkie uzupełnienie paliwa w aucie i do domu. Żona kończyła pakowanie. Udaliśmy się do szpitala poleconego przez naszego lekarza. Wcześniej byłem tam chyba tylko raz jak byłem młody. Weszliśmy do środka - pierwsza myśl: nie do wiary! Jestem w Hogwarcie. Tak właśnie bym sobie wyobrażał to miejsce.

Izba przyjęć nie wyglądała już tak bajecznie - lata 90'te. Brzydko, złowieszczo. Na szczęście nie było tam miejsc. Lekarka nas odesłała do innego szpitala. Pojechaliśmy. W drugim gdańskim szpitalu przyjęto nas bez problemu. Na izbie przyjęć czekaliśmy ok. 4 godzin. O 21 przypomniałem sobie, że jadłem ostatni raz o 12. W ciągu dnia byłem tak zestresowany, że nie byłem w stanie nic zjeść. Dobrze, że Żona zjadła 2 kanapki. Kolejny raz sensowne jedzenie zobaczyła dopiero następnego dnia :(

Był piątek. Na szczęście dyżur w szpitalu miał nasz lekarz, który prowadzi ciążę. Zbadał Żonę i przyjął na oddział. Rozpoczęła się samotność w domu.

Wróciłem coś ok. 23 do domu. Do pustego domu. Uświadomiłem sobie, że ostatni raz byłem sam bez Żony 5 lat temu na stażu w USA. Człowiek się przyzwyczaja do obecności ukochanych osób w domu. Cisza była nie do zniesienia. Mało spałem. Sobota w szpitalu, rozpoczęły się akcje ze spadającym tętnem dziecka i przenoszenie Żony na porodówkę. Noc z głowy. O 4 w nocy pakowałem torbę do porodu. O 5 wiedząc, że nie będę miał dużo czasu w ciągu dnia dokańczałem pracę.

Po 2 przeniesieniach Żony na porodówkę, w końcu ktoś wpadł, że dziecko się rusza i spadające tętno może być spowodowane tym, że ucieka spod czujników. Brawo geniusze! 2 nasze noce nieprzespane dzięki Wam. No nic - życie toczy się dalej. Dom dalej pusty. Najgorsze jest to, że rzecz pozostawiona w jednym miejscu tam pozostaje! Brakuje mi Żony. Brakuje mi przytulenia się co wieczór, całusa na dobranoc i w ogóle Jej obecności tutaj. Jeden z kolegów powiedział: "...fajnie co, jakbyś wrócił do kawalerskich czasów...". Do dupy a nie fajnie! To nie są już lata, gdzie bycie samemu było fajne. Teraz to przygnębia.

Niemniej, wszystko dla dobra Małego. Po tygodniu wiadomo, że przybiera na wadze. Ma już całe 1,7 kg. Ja urodziłem się w 8 mc i miałem 1,8 kg. Jest więc dobrze :)

Zbliżają się Święta. W tym roku szczególnie mnie nie cieszą. Dziś postanowiłem porozmawiać z lekarzem co dalej z Żoną. Był akurat zastępca ordynatora. Okazało się, że planują wypuścić Żonę do domu przed Świętami. Pojawiła się iskra nadziei, że będą to jednak rodzinne Święta. Mały jest zdrowy, rośnie, badania KTG wskazują prawidłowe bicie serca, więc wszyscy w całym komplecie będziemy mogli zasiąść do wigilijnego stołu. Czekam na tę chwilę. Jak nastąpi nie omieszkam uczcić to z Żoną lampką wyśmienitego szampana Piccolo! Trzymajcie kciuki, aby wszystko się udało!

4 komentarze:

  1. Trzymam kciuki! ;)trzeba wierzyć i wizualizowac ze wszystko będzie ok.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymam kciuki. Jestem pewna,że wszystko będzie dobrze. Trzymajcie się 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Wreszcie jakiś wpis 😄 czytałam u żony to jestem na bieżąco. Czas leci jak szalony 😃 będzie dobrze😘trzymam kciuki 😃

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki serdeczne! Jest dobrze. Muszę znaleźć chwilę i opisać co się dzieje, ale na blogu Żony znajdziecie jak zwykle - więcej i bardziej na bieżąco :)

    OdpowiedzUsuń